W październiku skończę czterdzieści dwa lata. Nie popadam z tego powodu w panikę i nie uważam, abym miała się czego wstydzić. Współczesny świat, w którym ostro lansuje się młodość, nie wybacza kobietom starzenia się – szczerze powiedziawszy, mam to w głębokim poważaniu i nie czuję się niczym zobligowana do tego, aby biernie poddawać się modnym trendom (nawiasem mówiąc – idiotycznym w większości przypadków). Nie zamierzam więc wskakiwać chirurgowi plastycznemu na stół operacyjny, faszerować się botoksem oraz wydawać pierdyliarda monet na kremy reklamowane jako pogromcy zmarszczek, które w cudowny sposób wydrenują mój portfel.
Straszenie czterdziestką jest dość powszechnym zjawiskiem w naszej rzeczywistości – że niby to taki magiczny próg (zwłaszcza dla kobiet – nie jestem facetem, więc nie wypowiem się z tejże perspektywy), po przekroczeniu którego zmieni się babo w twoim życiu wszystko. Roztyjesz się, będą cię nękać infekcje intymne, twoja pochwa wyschnie na wiór, staniesz się niewidzialna dla męskiej części społeczeństwa, a mąż rzuci cię dla młodszej. No i oczywiście dopadnie cię menopauza, która będzie przysłowiowym gwoździem do twej trumny. Nic, tylko zawinąć się w prześcieradło i z łopatką pod pachą zacząć czołgać się na cmentarz, żeby wykopać sobie grób. Jeśli podczas czytania powyższych słów pojawił się choć cień uśmiechu na twej twarzy, to doskonale rozumiesz, że są to tylko głupie stereotypy, którymi nie należy się przejmować. Jasne, pewnych procesów zachodzących w ciele wraz z wiekiem się nie uniknie, lecz demonizowanie ich to gruba przesada.
Dociera do ciebie, że jesteś na półmetku
Czasu nie da się cofnąć ani zachomikować na zapas. Mniej więcej w okolicach trzydziestki mocno przyśpiesza i ani się człowiek nie obejrzy, jak zmienia się kod na liczniku. Brutalne, ale prawdziwe. Można umownie przyjąć, że gdy dobijamy do czterdziestki, jesteśmy w połowie naszej podróży. Wiadomo, różnie bywa. Mnóstwo osób odchodzi przedwcześnie, my też nie wiemy, kiedy kostucha zapuka do naszych drzwi. Dlatego kompletnym bezsensem jest marnowanie czasu na to, co nam nie służy – nie przybędzie go, choć byśmy cuda na kiju wywijali. Lepiej zastanówmy się, jak mądrze go wykorzystać – aby pozostał po nas jakiś ślad, żeby nasz ziemski byt nie poszedł na marne. O bezlitosnym upływie czasu boleśnie przekonujemy się na okoliczność śmierci rodziców – niekiedy umierają wcześniej, lecz zazwyczaj straty tej doznajemy właśnie po czterdziestce. I nagle uświadamiamy sobie dwie rzeczy: po pierwsze – młodziaczkami już nie jesteśmy, po drugie – człowiek jest istotą śmiertelną i tego się nie przeskoczy.
Niedbanie o zdrowie odbija cię się czkawką
Suto zakrapiane balety do rana? Zarywanie nocek? Dużo śmieciowego żarcia? Mając dwadzieścia parę lat rzadko myślimy o tym, jakie konsekwencje przyniesie taka beztroska. Tymczasem warto pamiętać o tym, że to, jak traktujemy organizm za młodu, tak on odwdzięcza się nam później. I to z nawiązką, gdyż przez tyle lat sporo odsetek się nazbiera. Przyzwyczajeni do tego, że mogliśmy wszystko wpierdzielać bez oporów, nagle dziwimy się, skąd opona na brzuchu, której trudno się pozbyć, skąd kiepskie wyniki badań i dlaczego po schabowym i stercie ziemniaków okraszonych skwareczkami żołądek wywraca się do góry nogami. Zdziwko, nie? Pewnie, nie na wszystkie choróbska, które nas dopadają, mamy wpływ, ale powiedzmy sobie jasno – w bardzo dużej mierze to my odpowiadamy za stan naszego zdrowia. Na szczęście zawsze jest odpowiednia pora na zmianę niszczących nawyków.
Dyskomfort zaczyna cię mocno uwierać
Bardzo często ludzie podążają utartymi przez ogół ścieżkami – jest to proste, wygodne i mało wymagające. Są tacy, którzy będą płynąć z tłumem aż po kres swoich dni, ale nie brakuje osób, którym taka z pozoru dobra stabilizacja zaczyna przeszkadzać. Po czterdziestce człowiek ogarnia się życiowo. Zauważcie, że funkcjonujemy w świecie pełnym paradoksów. Mając zaledwie kilkanaście lat, musimy zdecydować, co chcemy robić i w jakim kierunku się kształcić. Jedynie garstka młodych ludzi ma jasno wyklarowaną wizję swej przyszłości – reszta rozkłada bezradnie ręce, idzie na studia wskazane przez rodziców i nie ma żadnego pomysłu na siebie. Nie, to nie jest tak, że skończysz czterdziestkę i doznasz olśnienia – niektórym to wcale nie grozi. Ale gdy już swoje przejdziesz, a życie trochę cię sponiewiera, nabierzesz więcej rozumu i odwagi, by przestać ignorować własne potrzeby i odkurzyć marzenia, do realizacji których zniechęcił cię tzw. system. Coraz więcej osób po czterdziestce zakłada biznesy, zmienia pracę i przeprowadza rewolucje na niwie osobistej. Bo to, co uwiera, można znosić całkiem długo – lecz są granice.
Doceniasz tych, którym na tobie zależy
O szczerą, bezinteresowną przyjaźń nie jest łatwo – zaczynasz to rozumieć w momencie, kiedy takich ludzi liczysz na palcach jednej ręki i zwykle nie dobijasz do pięciu. Budowanie dobrych relacji wymaga obustronnego zaangażowania – bez względu na to czy w rachubę wchodzi ktoś z rodziny, czy spoza niej. Jakże często jest, że z osobami, z którymi łączą nas więzy krwi, nie znajdujemy wspólnego języka i tak naprawdę jesteśmy sobie obcy. Tym bardziej doceniamy tych, którzy są przy nas obecni i wiemy, że możemy na nich liczyć, choćby skały srały, a mury pękały.
Gdy odpuszczasz, doznajesz spokoju
Miej wyjebane, a będzie ci dane – to taka współczesna mądrość ludowa, o słuszności której (i to ze zdwojoną siłą) przekonujesz się, gdy jesteś po czterdziestce. W tym wieku znasz już siebie na tyle, że przestajesz się z życiem szarpać, jeśli jest to bezcelowe, nie bierzesz wszystkiego do siebie i nie zależy ci na tym, aby za wszelką cenę sprostać cudzym wymaganiom. Nie spinasz się, zwalniasz tempo, odsuwasz ludzi zatruwających cię toksyną, odnajdujesz się w pasjach. I zaczynasz rozumieć, że prawdziwa starość to nie metryka, ale stan umysłu – bo wszystko zaczyna się w naszych głowach.