Nazywam się Kot. Hipolit Kot. Dla ludzi Żarłok, Spaślak, Pan Kłaczek, Śpioch. Ale cóż oni mogą wiedzieć? Widzą jedynie puszystą kulę, która domaga się żarcia i pieszczot, no i może jeszcze ciepłego kocyka. A ja żyję w cieniu. Jestem herosem i niestrudzonym wojownikiem chwacko stawiającym czoła odmętom ciemności. Puszczam jej szelmowskie oko i rozdzieram czarne szaty ostrymi niczym brzytew pazurami. Znany jestem jako Diaboliczny Szpon. Oto moje prawdziwe imię. Oto prawdziwy ja.
Gdy moi ludzie układają się do snu, a granatowe niczym atrament chmury rozlewają się ciemną plamą po nieboskłonie, ja budzę się do życia. Mylicie się srodze, jeśli uważacie, że koty cały dzień przesypiają, bo są leniwe i obżarte do granic przyzwoitości. Fakt, zgnuśniałe i niemrawe ćwoki się zdarzają, ale tak naprawdę my koty mamy do spełnienia misję. Zapobiec apokalipsie, która zniszczyłaby wszechświat. Zło czai się wszędzie. Wy widzicie cień na ścianie – my podstępnie skradający się mrok. Dla was mucha to upierdliwy owad – dla nas wysłannik piekieł. Dyndającą nitkę postrzegacie po prostu jako dyndającą nitkę – a w rzeczywistości to nasączony zombiaczym jadem haczyk. Groźny dla was, nieszkodliwy dla nas. My dostrzegamy licho cichaczem pełznące za firanką, pod stołem, pod narzutą na fotelu.
Gdy zapada mrok, ja Hipolit Kot zwany Diabolicznym Szponem, staję się czujny jak MacGyver, prężę grzbiet i wyostrzam zmysły. Czuwam, by moi ludzie mogli spokojnie spać. Rzucam się na wszystko, co wydaje się podejrzane. Rozrywam całe te łajdactwo na strzępy. Nie znam litości, budzi się we mnie morderca. Pozycja – wyskok – atak, pozycja – wyskok – atak. Jestem królem strategów, lecz nie zważam na straty. Sprawy wielkie wymagają ofiar. Czym zatem w obliczu walki z wrogiem jest roztrzaskana doniczka? Czym są pościągane chodniki? Czy kilka przewróconych krzeseł i zbitych kubków to rzeczywiście dużo w zamian za przegnanie duchów nieczystych?
Gdy brzask jutrzenki nieśmiało przedziera się przez okna, ja Hipolit Kot zwany Diabolicznym Szponem, udaję się na spoczynek z poczuciem należycie spełnionego obowiązku. Rad jestem słyszeć pełne entuzjazmu okrzyki moich ludzi wyrażające podziw dla mego dzieła. Czuję ciężar opadających powiek, mruczę po cichu ulubioną kołysankę, po czym z lubością zapadam w ramiona Kotfreusza. Misja zakończona. Wszechświat ocalony.
Powyższy wpis to moja odpowiedź na wyzwanie, do udziału w którym w ramach Liebster Blog Award zaprosił mnie Bookworm On The Run. A polega na tym, by zamiast tradycyjnych łańcuszkowych odpowiedzi na kilkanaście pytań napisać tekst opatrzony tytułem „Jak ocaliłem wszechświat?”. To tak gwoli wyjaśnienia, gdyby ktoś pomyślał, że od blogowania dostałam już kuku na muniu. Melduję zatem z dumą, że zadanie wykonane!